Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy właściciel sporej kupki pieniędzy postanawia zbudować dom. Wybiera i kupuje działkę budowlaną, wybiera i zatrudnia architekta krajobrazu, architekta budowlanego i architekta wnętrz, uzgadnia z nimi kształt, charakter i wizerunek swojej nowej siedziby.
Rozmowy te trwają przez cały czas powstawania domu i ogrodu, fachowcy dzwonią do niego, umawiają się na spotkania, uzgadniają najdrobniejsze szczegóły. Przesz ten cały czas nazywany jest Inwestorem i nikogo nie dziwi, że to on ma o wszystkim głos decydujący. Zgoła inaczej wygląda sytuacja, kiedy inwestycja dotyczy terenów publicznych, albo wspólnotowych. Wtedy w roli Inwestora występują władze lokalne, albo inni reprezentanci mieszkańców. Nie zmienia to jednak faktu, że są jedynie reprezentantami, zastępcami, czy przedstawicielami prawdziwych inwestorów. Rzeczą zrozumiałą jest więc, że przedstawiciele (władze lokalne) powinni czuć się zobowiązani do tego, by inwestorzy (mieszkańcy) mogli brać udział w procesie inwestycyjnym w takim zakresie, w jakim tylko będą mieli na to czas i ochotę. Oczywiście nie jest to łatwe, bo mieszkańcy reprezentują różne gusta i światopoglądy, różne potrzeby i co z tym idzie wizje swojej przestrzeni. Jednak postępując zgodnie z zasadami przyzwoitości i demokracji można (i należy!) znaleźć właściwe rozwiązanie w tej na pozór tylko patowej sytuacji.